czwartek, 21 sierpnia 2014

Każdy mówi "nie".

Każdy mówi "nie". Każdy. Moja "przyjaciółka", bo boję się nazywać ją kimś więcej. Każdy, nawet to, co jest wewnątrz mnie, kiedy toczę ze sobą bitwy, rozmowy czy - jak kto woli - monologi.
Moja lista wszystkich jest krótka, dobrana na wykonanym z ciemnego drewna biurku w równie ciemnym pomieszczeniu. Krótka, ale skrzętnie uwita z malutkich cierni.
Rano budzę się sam. Światło wdziera się do wnętrza pokoju, chociaż nikt go o to nie prosił. W pomieszczeniu panuje dziwna, choć nie zaskakująca cisza. Powietrze jest ciężkie, ale nie od mrozu za oknem, a emocji.
Kolejny dzień, kolejna klęska.
Ubrałem się tak, by nie wyglądać dziwnie, jednak tak, by mróz mógł ciągle przywoływać mój rozsądek.
To był kolejny dzień, w którym miałem nie tknąć alkoholu. Idiotycznie wolno mijały minuty, ja równie idiotycznie liczyłem czas od naszego rozstania. Naszego - mojego i wódki. Chociaż ciężko tylko o niej mówić, bo był okres bardzo zły - wtedy w ruch szły nawet tanie perfumy.
Minęły cztery miesiące, dwa dni i pięćdziesiąt osiem minut.
Przechadzałem się ulicami Piły. Miasto zwyczajne, acz tak dobrze mi znane. Mijałem ulice, mijałem sklepy skryte za zasłoną szkła. Na wierzchu wystawione litry trunków, na których myśl schło mi w gardle.
Jakoś mniej ważne było to ile straciłem. Rodzinę, szacunek innych, ale także szacunek do samego siebie. Dokonałem wyboru i jakkolwiek na to nie patrzeć - bezsensowne jest dalsze odwracanie się od podjętej wcześniej decyzji.
Chwilę później, a może dość długą chwilę później, bo moje jaja najwidoczniej już odczuwały konsekwencje zbyt długiego przebywania na mrozie, byłem pod mieszkaniem Katji.
Katja była ważną osobą w moim życiu i była tym ważniejsza im bardziej starałem się temu zaprzeczać. Mentalnie łączyły nas stosunki przyjacielskie - mówiłem jej o tym, co dzieje się w moim życiu, a czasem nie, choć ona nie uznawała tego, jako obrazę. Czekała aż powiem więcej, aż będę tego chciał. Tylko czasem zadawała pytania, choć miała tą umiejętność, że nigdy nie sprawiała bym czuł się udręczony. Interesowało mnie jej życie, nawet bardzo. Mówiła o sobie raczej niewiele, choć gdy już udało mi się odblokować jakąś kłódkę w jej umyśle to z jej ust padało wiele słów. Tak jakby pewna tama pękła. Wtedy mówiła bez oporu, aż wyczerpała pewien temat. Niejednokrotnie jednak panowała między nami cisza. Czuliśmy, że wszystko zostało powiedziane albo sam brak jakiegokolwiek słowa mówił dużo więcej niż ich tony.
Pociągała mnie, choć ja sam również nie byłem jej obojętny. Czasem pustkę wypełnialiśmy przyśpieszonym oddechem.
Ciągle wracałem do niej i ona wracała do mnie. Zdarzało się tak, że okres rozłąki, choć krótki łataliśmy długimi rozmowami albo przepełnionym emocjami seksem. I jedno i drugie było piękne.
Drzwi mieszkania Katji były całkowicie normalne, skrzętnie ukrywały wnętrze. W metrach kwadratowych jej prywatnej przestrzeni była widoczna wewnętrzna potrzeba demonstracji własnego "ja". Wprawiało mnie to w zdumienie, bo Katja była kimś całkowicie konkretnym, kimś pozytywnie przerysowanym.
Zapukałem, a chwilę później otworzyły się drzwi. Otworzyła mi ta sama kobieta, którą widziałem wiele razy przedtem, a znów mnie zdumiewała. Widziałem jej twarz i wiedziałem, że przerwałem jej w lekturze.
-Wejdź. - powiedziała głosem nieznoszącym sprzeciwu. Brzmiała trochę jak żołnierz armii radzieckiej.
Pokonałem próg, a ona zamknęła za mną drzwi. Popatrzyła na mnie. Pewnie zastanawiała się czego od niej oczekuję.
-Chcesz kawy, herbaty...? - zapytała.
-Nie. Chcę tylko pobyć z Tobą chwilę. Czytałaś zanim przyszedłem?
-Tak. - odpowiedziała.
-Czytaj dalej.
-Wiesz, że nie umiem. Wiesz to tak samo dobrze jak ja wiem, że coś Cię gnębi. - wyjęła z siebie te kilka słów, a zabrzmiały one tak jak pytanie, które kiedyś zadała.
-Wybrałem. - odparłem. Chwilę później otworzyłem drzwi i jak najszybciej opuściłem jej mieszkanie. Zrobiłem to tylko po to, by nie widziała łez, które spływają po mojej twarzy.
Chwilę później czułem, że już nic mnie nie trzyma. Zdecydowałem, już nie ma takiej siły, która mogłaby pchać kogoś razem ze mną na dno.
Wpadłem w sidła nałogu.
Kupiłem wódkę.
Wróciłem do domu. Zamknąłem za sobą drzwi. Zdjąłem płaszcz i ciężkie buty, które później skrzętnie ułożyłem na ich właściwym miejscu.
Usiadłem na krześle, które stało przy stole. Spostrzegłem, że na wierzchu mam kartkę papieru i długopis. Powoli zacząłem pić wódkę i równie powoli pisałem.
Z każdym kolejnym łykiem wódki słowa zdawały się nie mieć znaczenia. Stały się czymś chaotycznym, czymś niezwykle ulotnym.
Ktoś zaczął dzwonić do drzwi. Albo miałem zwidy.
Im bardziej natarczywy był jego dźwięk tym mocniejsze były moje kroki.
Właściwie nie wiedziałem co robię.
W mojej ręce był pistolet, który kiedyś kisił się w szufladzie.
Chwilę później był już tylko mocny, ale piękny dźwięk.
W następnej chwili było już tylko otrzeźwienie - kula znalazła się w moim łbie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz