Ósma rano. Niemiłosiernie dzwoni dzwonek, mając kompletnie gdzieś fakt bolących uszu. To pewnie, a nawet na pewno Jagoda.
Uszy bolą, strasznie bolą. Razem z tym bólem wdziera się ten drugi. Nigdy na długo nie daje o sobie zapomnieć. Zawsze się czai na krawędzi świadomości i jej braku.
Znów przyszły głupie myśli. Pewien pan w ciemnym garniturze mówi, że to wszystko może się skończyć. Później ten pan zmienia się w Nią. Patrzy na mnie znowu tymi oczami, które mogły podśmiewać się z nocnego nieba, o którym mawia się, że jest czarne. Gówno prawda, tylko Jej oczy były czarne. Cała ta noc jest najwyżej granatowa.
Wiedziałem, co ma na myśli. Wystarczy tylko nie być takim samolubnym człowiekiem...
Chwilę później w moim ręku znalazł się kabel, przybył tu jakby sam, jakby przyciągany magnetyczną siłą. Widziałem go tak jak zawsze, wyglądał zwyczajnie, ale jeszcze nigdy mnie tak nie fascynował. Wiedziałem co robić. Już kiedyś tego spróbowałem.
Jagoda powiedziała, że to złe. Później mówił to również mój Janek, który jest moim psychoterapeutą. Kiedyś zezłościłbym się bardzo, gdybym dowiedział się, że musi mnie wysłuchiwać jakiś pan. Chwilę później prawdopodobnie pod wpływem alkoholowego amoku uderzyłbym go jak Ją.
Jednak musiałoby to być przed Tym.
Po Tym nie piję. Jeśli podnoszę rękę to tylko po to, żeby znów coś sobie zrobić. Dzieje się to jednak tylko wtedy, gdy nie dostanę leku.
Podobno dawali mi Prozac. Podobno później byłem agresywny, okropnie agresywny. Podobno teraz mam PSSD, przynajmniej coś takiego do siebie kiedyś szeptali. Podobno teraz dostaję coś dobrego. Podobno po tym ma być mi lepiej. Podobno życie jest piękne.
Ostatnio wszystkie zdania muszę zaczynać od "podobno". Sam nie wiem, więc "podobno" wygląda dobrze.
Prowadzę dziennik, który chowam głęboko tak, żeby go nie znaleźli. Podobno dwoją się i troją, żeby mnie wyciągnąć z tego czegoś.
Czasami udaję, że jestem wesoły, ale nikt mi w to nie wierzy. Nie wierzą mi również w to, co widzę. Szepcą coś o tym, że jednak jest mi coraz gorzej, że jestem obłąkany. Nie wierzą mi ani w prawdę, ani w kłamstwa, więc wierzy mi długopis z czarnym, a momentami szarym atramentem i notatnik.
Chwilę później wykonałem dobrze znane ruchy. Poczułem jednocześnie ból, jednak niewielki, i zastrzyk radości, że jestem kimś lepszym, kimś, kto odkupił swoje winy.
Ostatnia moja myśl zabrzmiała w mojej głowie niczym dzwon.
Miłość bywa tak samo życiem jak i śmiercią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz